Już nie tak "Zły porucznik"

Data:

W 1992 roku Abel Ferrara wyreżyserował film pt. "Zły porucznik", rzecz mroczną, zagłębiającą się w meandry ludzkiej duszy, bez prostych odpowiedzi, opowiadającą o upadku wartości. W filmie tytułową rolę "złego porucznika" zagrał Harvey Kietel. Zagrał brawurowo, odważnie, bardzo sugestywnie, po prostu świetnie. W 2009 roku Werner Herzog podjął wyzwanie i zmierzył się jeszcze raz z tym pomysłem. Nie sposób więc uniknąć porównywania obu produkcji.

Obaj porucznicy, stary i nowy, są rzeczywiście źli, narkotyzują się, uprawiają hazard, nie karmią łabędzi w parku. Ferrara nie tłumaczy czemu taki jest jego bohater, jest jaki jest, widać za to, że stacza się po równi pochyłej i nie ma już (pozornie) odwrotu. Za to Herzog tłumaczy czemu "zły porucznik" jest zły, ma uszkodzony kręgosłup, który ciągle mu dolega. Dlatego ma napady złości, dlatego bierze narkotyki, dlatego pogrąża się coraz bardziej w problemach.

U Ferrary punktem zwrotnym jest gwałt na zakonnicy. Na przegniłym moralnie policjancie robi to szczególne wrażenie, nawet dla niego to profanacja świętości. Jeszcze większe wrażenie robi na nim zachowanie zakonnicy, która przebacza swoim krzywdzicielom, a nawet mimo, że wie kto ją zaatakował, nie chce ujawnić nazwisk. To tak bardzo wstrząsa psychiką gliny, że dokonuje się swego rodzaju przewartościowanie w jego życiu i nim dojdzie do tragicznego finału, dokona on jeszcze dobrego uczynku, być może pierwszego w swoim życiu.

U Herzoga z kolei gliniarz prowadzi śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa kilkuosobowej rodziny. Staje się ono jego obsesją i dąży do wyjaśnienia sprawy wszelkimi możliwymi środkami. Szantażuje, torturuje, oszukuje, wszystko aby osiągnąć cel. Nie czuć jakichś głębokich przeżyć moralnych, to jego pierwsza duża sprawa i za wszelką cenę chce ją rozwiązać.

W nowej wersji tego obrazu główną rolę odgrywa Nicolas Cage. Trzeba przyznać, że jest to jedna z lepszych jego ról. Patrząc na niego wprost czuje się promieniujący z jego kręgosłupa ból, rozumie się jego napady złości, tłumaczy się jego każde prawie zachowanie. Cage z zaciśniętymi z bólu zębami, przegięty męką w nienaturalnej pozie, zmierza uparcie do swojego celu. Nawet, gdy torturuje staruszkę w jego twarzy jest więcej bólu niż okrucieństwa. Tymczasem porucznik Keitla jest przesiąknięty złem do szpiku kości. Gdy się denerwuje jego twarz wprost emanuje złością, okrucieństwem. Przemierza swój świat w poszukiwaniu narkotyków i tanich emocji miażdżąc na swej drodze każdą przeszkodę.

Jak więc wypadają oba filmy we wzajemnej konkurencji? Według mnie pierwowzór jest lepszy. Film Ferrary jest mroczny, nie tłumaczy nikogo, ani niczego, nie wyjaśnia przyczyn, pokazuje skutki. U Herzoga jest to typowa amerykańska produkcja, dodajmy - niestety - bo film ma zadatki na dobre kino. Niestety, bo nie umie się wyrwać z ramek narzuconych przez Hollywood. Tak więc reżyser tłumaczy, czemu "zły porucznik" jest zły - jest chory, ma uszkodzony kręgosłup, a uszkodził go ratując życie więźnia. Po takim wstępie łatwiej już akceptować jego postępowanie, o wiele łatwiej niż bohatera z filmu Ferrary, gdzie policjant był zły - bo był zły.

"Bad Lieutenant: Port of Call New Orleans" nie ustrzegł się także jeszcze jednego - w mojej opinii - błędu. Happy ending. W tym filmie okazuje się, że zbrodnia popłaca. Glina torturuje, przegrywa pieniądze, narkotyzuje się, zabija i w finale dostaje awans, a współczesny odpowiednik Marii Magdaleny zostaje matką jego dziecka. Cel uświęca środki? Po sensie filmu Herzoga można by tak sądzić.

Zacytuję swoją wypowiedź z doorg.info:

Ja podobnie jak sam Herzog — nie oglądałem oryginału. Dla mnie film jest bardzo “herzogowski” i zupełnie nie trąci Hollywoodem. Podczas seansu co rusz wybuchałem śmiechem, a jednak film nie był komedią, a raczej groteskowym komedio-dramatem z akcentem bardziej na to drugie.

Happy ending? Jaki happy ending? Mam wrażenie, że widzieliśmy inne filmy. Albo Ty przeoczyłeś ostatnią scenę w akwarium…

Dodaj komentarz